środa, 25 lutego 2015

Ukryte...

Na początku trzymałam je głęboko schowane. Ukryte. Wrzucone w kąt przepastnej szafy a dla bezpieczeństwa zamknięte w tekturowym pudełku i przykryte grubym kocem. Dlaczego kocem? A gdyby któryś postanowił jednak głośniej dać znać o swoim istnieniu? Koc dobrze wyciszał tym podobne wybryki. Sprawiedliwie muszę przyznać: początkowo rzadkie.

Nieustannie były głodne. Otwierały szeroko swoje słodkie dzióbki i patrzyły tymi wielkimi, mokrymi oczami. Jak więc miałam ich nie karmić? Przynosiłam wobec tego coraz to nowe smakołyki. Początkowo rzadko, później coraz częściej. I po prostu obserwowałam jak chrupały, zakąszały, podgryzały i pochłaniały z niekłamaną przyjemnością. Szczególnie polubiły fantazje. Tak, fantazje pożerały w sposób niepohamowany. Czy powinnam była domyślić się, że karmione - urosną? A nawet napęcznieją, rozrosną się, zintensyfikują i zwielokrotnią? Być może tak, ale czy ta wiedza coś by zmieniła?

Więc najpierw było pudełko. I po prostu któregoś dnia stało się za ciasne. Wyrzuciłam więc pudełko i ukryłam je pod kocem. Tym samym, który wcześniej leżąc na pudełku dobrze tłumił wszystkie dźwięki. A może raczej okryłam, żeby nie marzły? Żeby było im wygodniej, bardziej miękko i przytulnie w tej wielkiej, twardej szafie?

Były okresy kiedy ich szaleńczy apetyt malał, obkurczały się, zmniejszały, czasem nawet na dłużej zapominałam o ich istnieniu. Siedziały cicho, być może tylko po to, żeby chwilę później dać znać o sobie ze spotęgowaną intensywnością. Żyliśmy więc tak obok siebie, ja i one, one i ja. I kiedy już przywykłam do myśli, że tak będzie zawsze, szafa pękła a one podstępnie wydarły się na zewnątrz. Dlaczego wcześniej nie zauważyłam, że tak urosły? Były teraz takie potężne i piękne. Stałam więc oniemiała, podziwiając ich nieobliczalną urodę. Były przecież poniekąd także moim dziełem. A one stały tak na przeciw mnie, docierając swoimi płonącymi ślepiami do najgłębszych zakamarków mojego wnętrza. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz mnie pożrą, pochłoną i unicestwią. Ale gdzieś w głowie cichy głosik szeptał, że potrafię je ujarzmić, okiełznać, zarzucić im na grzbiety siodła i pogalopować w kierunku tylko nam znanym, do miejsca o którym wiedzieliśmy od zawsze, ja i one. Więc trwamy tak, jakby zatrzymani w czasie lecz coraz bliżej siebie, czuję już ich gorący oddech na policzku. Wystarczy tylko wyciągnąć dłoń i chwycić palcami za bujną grzywę, stopami mocno odbić się od ziemi i wskoczyć na wielki grzbiet mocno obejmując go udami, ramionami ciasno chwytając za szyję. Krok w ich stronę...

Już sama nie wiem kto jest czyim dziełem, one - moim, czy może ja - ich?
Lecimy!





wtorek, 17 lutego 2015

She's mad but she's magic. There's no lie in her fire ~ Charles Bukowski

-Ale nie jestem porcelanową lalką. Nie stłukę się. Widziałeś? Jeszcze przed chwilą skakałam z przepaści. Leciałam. Szybowałam nad górami. 
-Tak. Ale jednak czasem tak Cię traktuję. Jak porcelanową lalkę.
-Zupełnie niepotrzebnie.



piątek, 13 lutego 2015

Wszystko przede mną...

To dziś jest TEN DZIEŃ. Pierwsze litery zbijające się w wyrazy, grupujące się w zdania. Słowa, słowa, słowa... Być może na TEN DZIEŃ przygotowywałam się całe życie. A być może jest tylko chwilowym kaprysem, który wkrótce pryśnie jak bańka mydlana. Ale wolę myśleć, że cały czas nosiłam to w sobie, do tej pory niesprecyzowane, ukryte, nie wiedząc jeszcze, że z każdym dniem, z każą chwilą i każdą emocją czy jej brakiem, przygotowywałam się na nadejście TEJ CHWILI. Tak. To z pewnością było z góry przewidziane. 

Zawsze czułam, że pragnę więcej. Że jestem zdolna osiągnąć wszystko, wspiąć się na najwyższe szczyty, rozsiąść się na nich i z ciekawością spoglądać w dół. Że jestem stworzona do czegoś innego. Jakaś cząstka mnie cały czas trwała w gotowości, niecierpliwa żeby wyrwać się do przodu. Stanąć na najwyższej z gór i przy pierwszych promieniach palącego prosto w oczy słońca, rozprostować jak najmocniej skrzydła. A może to właśnie ta idealna chwila, może jestem gotowa, może nawet posiadam odpowiednie miejsce na skrzydła, które od zawsze tam było? Może to właśnie teraz? Tak, już je czuję. A nawet mogę nimi poruszać. Kątem oka zerkam, nieskromnie podziwiając ich monumentalność w rozmiarze i głębię kolorów. A stopy coraz bardziej tracą kontakt z podłożem. Oczywiście wcale się temu nie dziwię i przyjmuję to zupełnie naturalnie. Skrzydła? Ale oczywiście. Przecież zawsze tam były. Jedno lekkie spojrzenie w dół, delikatny krok... i już spadam tnąc powietrze z niesamowitą siłą, żeby już za chwilę wspiąć się w górę i poszybować ponad tymi wszystkimi szczytami. Mijam Kozi Wierch, Świnicę, Gerlach i Rysy, szybuję w stronę Kopy Kondrackiej i Giewontu. A może to zupełnie inne miejsca? Gdzie góry są wyższe od najwyższych a przepaści głębsze od najgłębszych? Ale co najistotniejsze, mogę dolecieć wszędzie, mogę wyśnić sobie wszystko, w czasie jednego mrugnięcia powieką jestem w stanie oblecieć cały świat równocześnie pozostając w miejscu. I wcale mnie to nie dziwi. Zawsze to wiedziałam. Nosiłam to w sobie. Więc trwam tak delektując się jeszcze przez chwilę tym wzniosłym uczuciem, początkiem wszystkiego, narodzinami, odkryciem, sensem i odpowiedzią. Wolna. 
Niewątpliwie wszystko przede mną. A więc unoszę kieliszek wznosząc toast... dzień dobry



Charles Pierre Baudelaire - Podróż


"Tak popłyniemy teraz na ocean Mroków -
I z radością młodzieńca w pierwszych dniach podróży
Usłyszym czarodziejskie głosy śród obłoków,
śpiewające: "O, pójdźcie wy do nas, wy którzy
Jesteście lotosowych owoców spragnieni!
Bo tu ich wiekuiste żniwo trwa przecudnie;
Tutaj czeka was kąpiel tęczowych promieni,
Bo tu lśni na lazurach wiecznie popołudnie."

[...]


O śmierci, kapitanie, czas! Zakończ nasz lament -
Ten świat nas nudzi. Chcemy pić Nieskończoność!
Jeśli niebo i ziemia - czarne jak atrament,
Nasze serca - ty znasz je - pełne są światłości.
Pokrzep swą trucizną naszą duszę biedną -
My chcemy - tak nam płonie mózg od ognia twego,
Iść w otchłań - Piekła? Nieba? To nam wszystko jedno,
Byle tam, w Niewiadomej, znaleźć coś nowego!"



 by Grzegorz Rutkowski
by Ilich Henriquez